Rusza EfWaTańTra – 2021
czyli sezon zimowo-wiosenny Efemerycznych Warsztatów Tańców Tradycyjnych.
Rusza mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, ale jak przystało na wszystkie zjawiska efemeryczne, również nasze spotkania będą się pojawiały w czasie niespodziewanym i nie do końca określonym.
Czuwajcie!
W zasadzie to już się skończył, ale może jeszcze coś kiedyś się tu pojawi.
_____________
17.01.2021
Drodzy Miłośnicy, Lubośnicy i Wciążchciejcy. [Ta zapowiedź powstała 17 stycznia, ale zostaje opublikowana dopiero 25 stycznia, czego powody wytłumaczy po trosze jej treść.] Mam dla Was trzy nowiny noworoczne.
Jako że dość już mam siedzenia w jednym miejscu na czterech literach dających w sumie dwa śladki – warsztaty nadal będą. W sumie to jakoś szczególnie na nich nie siedzę, a zjeżdżam [jeszcze kilka dni temu zjeżdżałem, teraz już nie – po kałużach ciut trudno] z dzieciakami z górki, tyle że te zjazdy przypomniały mi o istnieniu mięśni w miejscach, o których zapomniałem już dawno temu. Dużo zatem nie siedzę, ale w jednym miejscu. Mimo tego brak tańca spodniom wyraźnie nie służy – chudną, biedne, i stają się jakieś obce, napięte w kontakcie bezpośrednim z moimi śladkami. Śladki są radośnie/żałośnie poobijane zjazdami z górki, ale nie na tyle, żeby się aż spinać. A spodnie przeciwnie: nerwy mają tak napięte, że za chwilę zaczną się drzeć!
Sądzę jednak, że ten konflikt może nie wszystkich aż tak bardzo ekscytować jak mnie, przejdę więc do drugiej nowiny: Jako że czynnik koronny wciąż nie odpuszcza – warsztaty będą… wirtualne. Znaczy to, że wciąż się nie spotkamy na żywo, tylko w mniej żywy sposób będziemy podrygiwać i hulać przed ekranikiem. (Oby się podczas tych spotkań moje spodnie jakoś przeprosiły ze śladkami).
No i trzecia nowina: jako że w zeszłym sezonie, szczególnie pod jego koniec, nie zawsze udawało mi się „zdążyć na czas” (który tu nie istnieje) na warsztaty, zmieniam formułę spotkań – nie będą się odbywały w poniedziałki, nie będą się odbywały nawet co tydzień, tylko efemerycznie. W zasadzie dla Was nie niesie to większych zmian, gdyż mogliście i możecie sobie przeczytać ich treść i potańczyć kiedybądź. Zmiana jest raczej dla mnie, gdyż mogę stworzyć tekst wtedy, kiedy mam czas, wenę lub intrygujący temat, a nie na wirtualny (czyli nieistniejący) poniedziałek. Nie musi to bynajmniej oznaczać, że warsztaty będą rzadziej. Może się okazać, że będą wręcz (a nawet wnóż) przeciwnie.
25.01.2021
No to zaczynamy w poniedziałek (a jednak).
Przygotowania do Toastu Ćwierćwiecza Domu Tańca wzbudziło we mnie wspomnienia dotyczące wydarzeń sprzed dziesięciu lat. Zacząłem wtedy realizację projektu TTT – Teatr Tańca Tradycyjnego, do którego przygotowywałem się od 2007 r. Postaram się jak najkrócej ukazać kulisy powstania tego projektu.
W latach 2005-2008 byłem wraz kilkoma znajomymi współtwórcą i członkiem grupy tańców francuskich Fin Accord. Jej celem było wypracowanie metodologii nauczania i nauczanie znanych nam tańców francuskich, przy okazji prowadzenie imprez z tymi tańcami. W maju 2007 r. braliśmy udział w Święcie Saskiej Kępy „Vive la France!”. Zostaliśmy poproszeni o przygotowanie pokazu tańców i roztańczenie uczestników imprezy. Mimo wyraźnej umowy, że będziemy wciągać ludzi do tańca, wrzucono nas na wysoką, acz małą scenę, nie udostępniając miejsca do poprowadzenia zabawy. Delikatnie ujmując odczuwaliśmy wyraźny niedosyt i po prezentacji zeszliśmy ze sceny, i z zadowoleniem, choć przy braku miejsca, poprowadziliśmy z ludźmi kilka tańców między stolikami, na dywaniku. Mnie jednak najbardziej zapadła w pamięć ta prezentacja, bo odczułem ją jak przechwałkę, że „my to umiemy tańczyć, a Wy nie, więc popatrzcie”. Miałem wrażenie, że oprócz tego, że się dobrze bawimy, ten pokaz nie niósł treści. Wtedy to właśnie dojrzała we mnie myśl, że jeśli pokazywać taniec na scenie, to w formie teatru, gdzie taniec ten będzie głównym językiem wyrażania treści i emocji. Tak kilka lat później powstał projekt TTT, a w nim m.in. Odys.
Na dzisiaj to tyle. Wkrótce rozwinę temat. A żeby nikt z Was nie czuł niedosytu, wrzucam na warsztat jeden z tańców, który wykorzystaliśmy w Odysie – potomkinię mazurków: Wattentaler Masolka.
Miłego zasupłania!
Grzegorz Ajdacki
15.02.2021
Tyrolskie mazurki
, jak już wspominałem, często przybierają nazwy od dolin. Tę z Wattentalu zaprezentowałem dość szczegółowo ze względu na przedstawienie „Odys”, w którym została wykorzystana, a o którym pisałem wcześniej. Również inne doliny w Tyrolu mają swoje mazurki/masolki. I tak np. Iseltaler Masolka z Iseltalu (doliny rzeczki Isel) we Wschodnim Tyrolu ma wyraźny „mazurkowy” podskok. Wywodzi się ona ponoć z warszawianki. Co ciekawe, jest na tyle modna w Austrii, że ma swoje lokalne wersje, które bynajmniej nie ograniczają się wyłącznie do Tyrolu. Opis lokalizacji nagranych imprez znajdziecie na filmie. Jest to typowa odmiana mazurki, typowa, czyli z podskokami.
Również typowa jest Masolka aus dem Passeiertal, czyli ma masolka z doliny rzeki Passeier – tym razem w Tyrolu Południowym, należącym do Włoch. Ale bardzo podobna jest w masolka z Północnego Tyrolu z gminy Erl, leżącej przy samej granicy z Bawarią*. Nazwa Polakom co prawda nie przypomina nic mazurkowego, ale Krauttreter z Erl również jest masolką.
Ciekawa odmiana pośrednia między mazurkami i ländlerami nosi znów nic nam nie przypominającą nazwę
Knödeldrahner. Tańczą go na południu Tyrolu Południowego.
Niektóre masolki noszą też starą nazwę Dreher, co ogólnie wskazuje na kręcenie się. Jednakże badacze mają wątpliwości, czy chodzi o wirowanie, obracanie się, co odpowiadałoby naszym oberkom, czy raczej o wykręcanie się, na co bardziej wskazują obecnie istniejące tańce z tą nazwą. Zostawmy to im do zbadania, zwłaszcza że te formy masolek już bardzo upodabniają się do ländlerów, jak np. Masolka z Ebs na północy regionu przy granicy z Bawarią.
No i na zakończenie tej dość sporej dawki mazurek tyrolskich: masolka w trójkę, czyli
Masolka zu dritt z gminy Kundl na północy Tyrolu. Swoją drogą to dobry pomysł na wytańczenie pań i panien, gdy zbyt mało jest chętnych panów i kawalerów do tańca. Ten taniec również bardzo się zbliża swoją formą do ländlerów.
Może trochę przesadziłem z tym wytańczaniem, wybaczcie. Rozumiem, że mazurki z Tyrolu mogą nie być porywające, szczególnie i gdy się zna i praktykuje oberki/mazurki radomskie. Tylko że teraz z praktyką dość trudno, a to ostatnia chwila karnawału i chciałoby się choć trochę pokręcić. Sądzę, że dzisiejsze propozycje są dobre na wyhamowanie. I na refleksje, gdzie też jeszcze znajdziemy członków rodziny naszych dawnych mazurów.
Ostatnie zdanie. Zwróćcie, proszę, uwagę, że na niektórych filmach ludzie wyraźnie się bawią na zabawach karnawałowych – w krajach niemieckojęzycznych to powszechna tradycja.
Spokojnego, wyhamowującego wykręcania.
Grzegorz Ajdacki
*Bawarskie mazurki oczywiście też są. Jedna z nich przypomina wielkopolskie W koło się krynć czy kaszubskie Okrąc są wkół czyli warszawiankę.
16.02.2021
No i mamy koniec karnawału. A skoro mowa o karnawale, to (nie wiedzieć czemu) większość ludzi myśli o Brazylii i najsłynniejszym karnawale w Rio de Janeiro!
Najsłynniejszym, bo telewizja, radio i inne media co roku o nim mówią tak, jakby to była jedyna, a przynajmniej jedna z niewielu imprez w karnawale.
No cóż, zburzę ten stereotyp i wygłoszę taki truizm: karnawał to okres wielu i częstych zabaw w całym świecie, choć pod tą nazwą głównie w świecie o tradycjach katolickich. Zaczyna się od Nowego Roku lub Trzech Króli i trwa do Środy Popielcowej, kiedy to zaczyna się Wielki Post i wreszcie można odpocząć po CIĄGŁYM HULANIU, zwłaszcza w TYM ROKU! Uff!
Impreza na Sambodromie jest faktycznie najliczniejsza, ale w całej Brazylii odbywa się zabaw nie do zliczenia. Wszak to wielki kraj – zajmuje... UWAGA! – około 80% naszego kontynentu. To taka Europa bez... co by tu obciąć... a, już mam – bez Meksyku.
W Rio dominuje samba. Inną bardzo dużą i znaną imprezą jest karnawał w starej części Recife – w Olindzie w stanie Pernambuco. Tańczy się tam m.in. frevo, maracatu, cirandę, coco, manguebeat. Z kolei w Salwadorze – stolicy stanu Bahia bawi się do lokalnych odmian muzyki axé, samby-reggae, arrochy i innych.
Mnie jednak najbardziej interesuje najdalsze południe Brazylii – Rio Grande de Sul. A to ze względu na temat poruszony kilka tygodni temu na EfWaTańTra i tu rozwijany, czyli TTT – Teatr Tańca Tradycyjnego i przedstawienie „Odys”.
Otóż mieszkańcy tego stanu to Gauchowie vel Gauczowie. Uwaga! Nie mylić z gauchami vel gauczami. W tym przypadku język polski odróżnia lepiej takie subtelności, niż język portugalski. Gdy napiszemy „gauczowie” otrzymamy pastuchów bydła (czyli kowboi) z pampy, czyli z południowoamerykańskich stepów, które rosną na pograniczu Argentyny, Urugwaju, Brazylii i Paragwaju. Gdy zaś napiszemy „Gauczowie” mamy ludzi urodzonych i mieszkających w Rio Grande do Sul. Różnica niewielka, zwłaszcza że kiedyś Gauczowie byli głównie gauczami, ale jest to pewne doprecyzowanie. Jest jeszcze jedno doprecyzowanie, ale już nie wiem od jakiej litery je zacząć, może, jak by była średnia, obok wielkiej i małej, najlepiej by się nadawała. To znaczenie to członkowie i miłośnicy CTG, czyli tamtejszych Domów Tańca, a ściślej Centrów Tradycji Gauczowskich. Oprócz tego, że są w Rio Grande do Sul, działają faktycznie we wszystkich pozostałych stanach Brazylii, gdzie tylko spotykają się Gauczowie. W zasadzie samo rozwinięcie skrótu większość tłumaczy. Jest to ruch stowarzyszeń, które podobnie jak nasz Dom Tańca zajmują się ciągłym poznawaniem i praktykowaniem niematerialnego dziedzictwa kulturowego, tyle że odnoszącego się do rodzinnego Rio Grande do Sul. Swoją drogą niewiele mniejszego od Polski. Pierwsze CTG powstało ponoć już w 1948 r. A tańczą tam m.in. mazurki (jakby mogło być inaczej), walce, polki, xote (czyli szkockie zwane u nas potocznie skotiszami), milongi i polonaise czyli polonezy. Nic dziwnego: osadnicy, których największe rzesze napływały tam w latach 1890-1900 (choć wcześniej i później również – do lat 1930.), to znaczy tuż po zniesieniu w 1888 r. niewolnictwa w Brazylii, pochodzili głównie z Europy: Portugalczycy, Włosi, Hiszpanie, Niemcy, Polacy, Ukraińcy, Szwajcarzy, Anglicy, Francuzi, poza tym brazylijscy ciemnoskórzy, miejscowi Guaranie i inni. Wędrowali do Argentyny, Urugwaju, zostawali, inni stamtąd przychodzili, ścigani za niezbyt grzeczne zachowanie. Warto zwrócić uwagę, że było to już kilkadziesiąt lat po największej popularności mazurków, które zarówno w Europie, jak też w Ameryce Południowej – przynajmniej w tamtej części kontynentu – królowały na parkietach od lat 40. XIX w. A wszystkie z wymienionych nacji (no, może prawie wszystkie) przynosiły swoje mazurki. Na parkiecie trzeba było wypracować wersję kompromisową. No i wypracowano
mazurkę „galopowaną”. Mnie ten taniec zainspirował, gdyż mam wrażenie, że najbardziej oddaje ruch koni i pracę Pastuchów, czyli zapędzanie koni do zagrody. Zastanawiam się, na ile wykorzystano w tym tańcu galop z krakowiaka. Co prawda galop i tańce z elementami galopu były modne w Europie przynajmniej kilkadziesiąt lat wcześniej, ale w czasie zasiedlania Rio Grande do Sul chyba najsilniej łączył się z krakowiakiem znanym w wielu miejscach Europy. Do „Odysa” została wykorzystana właśnie mazurka galopeada, ale jest tam też inna wersja: mazurka marcada. Ta akurat z konkursu tanecznego.
Zadanie warsztatowe: po Popielcu pogalopujcie mazurkę. Swoją drogą, zawsze mnie zastanawiało, jak oni to robią, że się nie zderzają, choć każda para leci, gdzie popadnie.
I jeszcze jedno. „Oni” się nie przebierają, tylko ubierają. Dla gauczów z każdego z krajów strój jest ważnym wyznacznikiem tożsamości. W połowie lat 90. XX w. byłem na paru imprezach z ambasadorem Argentyny i on zawsze się wtedy ubierał w strój gaucza, traktowany przez Argentyńczyków jak narodowy. I nosił ostrogi. Z kolei w brazylijskiej Amazonii miałem do czynienia z Gauczem i na pytanie o ostrogi, wyjął je z bagażu podręcznego. Oczywiście nigdzie się nie ruszał bez mate.
Grzegorz Ajdacki
22 i 26.02.2021
Moi Drodzy. Jako że mamy już Wielki Post, przez chwilę się poużalam i tym Was poumartwiam.
Ech, ciężkie jest życie tropiciela tańców. Przeszczęśliwym można być, gdy się przypadkiem trafi na coś nowego, dla siebie nieznanego. A potem idąc tym tropem wpada się w ciemną jamę nicości, w której traci się tyko czas na dalsze poszukiwania, oplątując się coraz większą liczbą nitek, linków i korzonków. W dodatku to, co się „odkryje” to tylko... pogłębienie nicości.
Przy okazji porządkowania informacji o tyrolskich masolkach i pisania o nich dla Was, natrafiłem na austriackie mazury. Tak, w Tyrolu mazurki przybierają przeważnie nazwę Masolka, a np.w Karyntii, Styrii, Salzburgu czy Burgenlandzie – Mazur lub Masur. Są to ponoć formy polek-mazurek. Temat do warsztato-prezentacji wydawał się łatwy, miły i przyjemny. Jest trochę przykładowych filmów, pojawia się literatura, można znaleźć dodatkowe komentarze, a nawet dokładną lokalizację pochodzenia tańców.
Oto przykład mazura z Saalbachu w kraju związkowym Salzburg.
Tutaj można obejrzeć mazura z gminy Veitsch w dolinie rzeczki Mürz w w północno-wschodniej Styrii. Nagranie trochę „w niedoczasie”, bo karnawałowe, jednak całkiem świeże, zaledwie z poprzedniego roku. Veitscher Masur to świetny przykład na rozwój tańca, gdyż zarejestrowano go wielokrotnie.
Tutaj
tańczony jest znacznie szybciej. Najstarsze nagranie znalazłem z 1930 r. w tym filmie do 19 sekundy. Nota bene, jak widać na podpisie do filmu, ma kilka odmian i w związku z tym parę uszczegóławiających nazw. Jedna z nich to po prostu Polka Mazurka.
Jest jeszcze przynajmniej kilka mazurów w Austrii, ale skupię się w zasadzie tylko na dwóch. Pod koniec też wytłumaczę, dlaczego „w zasadzie”.
Pierwszy z nich to Mazur z Dörfla w centralnym Burgenlandzie. To nizinna część Austrii, bardzo blisko granicy z Węgrami, a oprócz ludności niemiecko- i węgierskojęzycznej mieszkają tam też burgenlandzcy Chorwaci. Na filmie możecie obejrzeć pięć różnych wersji tańca.
Ciekawe, że praktycznie do tej samej melodii tańczony jest Handy Mazur z Karyntii, przy czym sama melodia nazywana jest Alte Mazur/Mazurka, czyli starym mazurem. No i tutaj kończy się temat łatwy, miły i przyjemny, a zaczyna przygoda, która wciąga w otchłań zasadzek. Handy Mazur to bowiem całkiem nowy taniec, stworzony przez grupę uczestników Tygodnia Tańca Ludowego Karynckiej Młodzieży w 2004 r. Swoją nazwę zawdzięcza temu, że muzyk, który miał ograć melodię Alte Mazurki Hansa Ogrisa, uczył się jej przez telefon komórkowy (to właśnie po niemiecku z angielskiego znaczy „Handy”). Taniec się trochę uspokoił i bardzo dobrze przyjął, nawet wśród starszych. Tak wygląda
teraz.
Wydawać by się mogło, że wszystko w porządku: nie dość, że stworzono taniec, to jeszcze się przyjął. U nas też tak bywa, ale nie w tym rzecz. Świetnie, że wreszcie można się dowiedzieć, kto stworzył melodię tego tańca: niejaki Hans Ogris. Można znaleźć nawet kilka innych melodii jego autorstwa, np. polki. Tylko że nie znalazłem żadnych, dosłownie żadnych informacji o nim. Co lepsze, w dyskusji przy jednym z nagrań Dörfler Masur z Burgenlandu również mamy podanego kompozytora, tylko że... innego. W dodatku jeden z rozmówców dowodzi, że taniec jest ze Schwarzwaldu, czyli z Niemiec, gdyż stamtąd był kompozytor – Josef Schultis. W zbiorze Schultisa widnieje melodia Mazurka nr 15 z datą 1903 r. Rozmówca broniący burgenlandzkiego pochodzenia nagranego tańca (co jest bezsprzeczne, bo tam go ludzie tańczą, a on to nagrywał), podważa także autorstwo melodii, zaznaczając, że Schultis nie tylko pisał utwory, ale również zbierał je i zapisywał. A jest to jeden z przebojów przełomu wieków XIX i XX.
Nie byłoby nic kontrowersyjnego w tej dyskusji i pewnie w ogóle bym o niej nie wspominał, gdyby nie to, że u nas też ta melodia jest znana. Tyle że w Polsce raczej taniec jej towarzyszący kojarzony jest z tańcami tzw. naniesionymi, czyli przywiezionymi w ramach poznawania obcej kultury w czasie podróży na saksy, to znaczy w ramach okresowej pracy (często nawet półrocznej) za granicą. A tą zagranicą, gdy Polska jeszcze nie widniała na mapie Europy, były Niemcy, Francja, Belgia, bywało, że i Austria. Więc skąd przywieziono taniec?
Jednak co się tyczy melodii, niektórzy w Polsce uważają ją za jak najbardziej miejscową, a inni znajdują i podają jej polskiego autora. Mnie ona na taką nie wygląda: jest bardzo okrojona i uproszczona względem prezentowanych tu austriackich czy niemieckich. Z reguły to melodie przywiezione ulegają uproszczeniu, choć bywa też odwrotnie – gdy kilka melodii jest podobnych do siebie, może się połączyć, tworząc wersje wzbogacone. Na rozwój i wzbogacenie melodii niekiedy wpływa też długość okresu, w którym dana melodia i taniec są popularne w jakimś regionie, tempo jej ogrywania itp. Z jedynej daty, jaka się pojawiła w tekście, wynika, że mamy do czynienia ze zjawiskiem około studwudziestoletnim. Przynajmniej, ale nie wykluczone, że jedynie. To nie jest dużo. Nie za dużo lat miał też w 1903 r. domniemany polski autor, bo zaledwie kilka.
A teraz ROBIMY KONKURS! Stawiam pytanie: CO TO ZA TANIEC lub TAŃCE? Proszę o podanie nazwy lub nazw i lokalizację jego lub ich występowania w naszym kraju.
Na odpowiedzi czekam do poniedziałku 1 marca na stronie wydarzeniu na Facebooku. Proszę wpisywać jako komentarze. Nagrodą będzie pierwsze uściśniecie dłoni na realnych najprawdziwszych warsztatach połączone z gratulacjami za niezwariowanie w czasie pandemii. A jeśli ktoś doszuka się wcześniejszych dat powstania melodii niż tu umieszczone, rozstrzygnie autorstwo – Ogris, Schultis czy Jakis Trzecis, to może liczyć na dodatkową wymianę klepnięć i uścisków.
Obiecałem wyjaśnić, dlaczego skupiałem się „w zasadzie” na dwóch tańcach. W zasadzie to pisałem o tańcach, ale pod koniec skupiłem się na melodii, a ta była jedna, choć z wariantami. Nawet gdzieś przy przeglądaniu materiałów filmowych mignął jeszcze inny mazur z tą melodią, ale później go nie odnalazłem.
Chciałoby się niekiedy dojść od razu do celu, idąc na wprost i bez przystanków. A tu nagle staje się przed ścianą, patrzy się na nią, patrzy, aż zaczyna się dostrzegać nikły, acz wielki napis: UKÓRZ SIĘ!
Owocnego rozwiązywania zagadki.
Grzegorz Ajdacki
6-8.03.2021
Szanowni Państwo,
no cóż. Nie można powiedzieć, żeby tłumy się rzuciły do szukania rozwiązania konkursu. Nadszedł jednak czas, aby udzielić odpowiedzi na taneczne pytania. Melodia, o której pisałem w ostatnim poście, a która w niektórych regionach Austrii jest znana np. pod nazwą Alte Mazurka, Alte Masur, jest w zasadzie znana w całej Polsce, chociaż w okrojonej formie. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jest też znana w wielu odległych miejscach świata, takich jak Stany Zjednoczone, Kanada, Brazylia, Argentyna, Australia. Jednakże jako melodię do tańca w formie niestylizowanej znam ją jedynie z centralnej części Polski. Pierwszy raz uczyłem się tego tańca nie później niż w 2005 r. od pani Basi Wróbel w Ostałówku. Nie później, gdyż poznałem go również od pań z Gałek Rusinowskich, tylko że nie mogę sobie przypomnieć, czy było to rok wcześniej, czy rok później. Szczegóły nauki w Ostałówku na tyle głęboko zapadły mi w pamięć, że zaćmiły pozostałe z nim spotkania. W okolicach Szydłowca i Przysuchy zwie się on polka-mazur i wielokrotnie uczyliśmy się go na warsztatach w Warszawie, co – mam nadzieję – stali warsztatowicze jeszcze pamiętają.
Uczyliśmy się go również na Taborze Kieleckim w Sędku, gdyż na południe od Kielc także się go tańczy, choć mam wrażenie, że już sporadycznie. Tam nazywa się częściej mazur-polką.
Można go spotkać także w okolicach Opoczna, gdzie funkcjonuje pod nazwą polka-mazur, a ta konkretnie melodia zwana jest tramblanką, co z francuskiego znaczy, że trzęsiona. Zresztą od tego też tańca wywodzi swą nazwę Reprezentacyjny Zespół Pieśni i Tańca Ziemi Opoczyńskiej
Tramblanka – jeden z najdłużej działających zespołów w okolicy Opoczna, bo od 1958 r. Na filmie polka-mazur pojawia się tylko przez chwilę od 2:35 do 2:42 i niestety przy zupełnie innym podkładzie muzycznym.
Tu, czyli w Opocznie, zatrzymamy się na dłużej, żeby wyjaśnić pewne kwestie. Otóż po utworzeniu znanego chyba wszystkim zespołu „Mazowsze” wyruszył w lipcu 1950 r. do tego miasta Tadeusz Sygietyński, jego szef. Nie była to podróż przypadkowa, spędził tam bowiem lata wojny i stykał się z miejscowym folklorem. Pojechał więc w konkretnym celu – aby zdobyć trochę repertuaru dla powstającego zespołu. Wykorzystał kilka melodii i tańców, które na pierwszym koncercie w listopadzie tamtego roku zrobiły wśród widowni taką furorę, iż później przez wiele lat każdy koncert zaczynał się opoczyńskim oberkiem lub tramblanką. Ciekawe jest to, że trafiają się obecnie zdania, że to Sygietyński skomponował tramblankę. Mnie się jednak nie zgadza kilka faktów.
Po pierwsze: Sygietyński nie pisał na wydawanych drukiem nutach, że jest autorem, tylko że dokonał układu, czyli że zapisał nuty z nagrań albo ze słuchu, a utwór jest ludowy i od Opoczna. Najwcześniejszy taki druk znalazłem z 1952 r. To teraz publikując dane bibliograficzne podaje się go jako autora, choć powinno się traktować raczej jako redaktora. Przypomina to pracę Oskara Kolberga, który m.in. dokonywał zapisu nutowego, słuchając śpiewu i muzyki od informatorów.
Po drugie: sztandarowe utwory, które rozpoczęły karierę ZPiT „Mazowsze” pochodziły właśnie ze zbiorów z terenu, co jeszcze pamiętają z przekazów mieszkańcy regionów, w których te utwory były i są popularne. Ja się z takimi wspomnieniami spotkałem np. odnośnie świniorza z Regionu Kozła.
Po trzecie: Sygietyński mógłby rzeczywiście niejako „przynieść” tramblankę do Opoczna, gdyż polską muzyką ludową zachwycił się jeszcze przed II wojną, gdy studiował... w Lipsku i Wiedniu. Z zamieszczonych w poprzednim poście filmików wynika, że ta mazurka (jako Dörfler Masur) jest tańczona w Wiedniu (co nie musi oczywiście oznaczać, że była tam znana w latach 30. XX w.). Jednakże jej popularność pod tą nazwą w innych regionach Austrii – w Karyntii, w Burgenlandzie – wcale niedalekich od stolicy, wskazuje, że przynajmniej w nich była zadomowiona od dawna. Gdyby jednak chciał to uczynić, zapewne nazwałby ją neutralnie, swojsko, a nie z francuska tramblanką. Może mazurem? Polką-mazurką? Pod takimi nazwami funkcjonowała ona w Austrii i Niemczech. Zresztą nazwa melodii i jej zapis wskazuje, że już wtedy w Opocznie była na tyle zadomowiony, że nie brano pod uwagę jej zapisu ortograficznego (od wyrazu tremblant), a fonetyczny. Ta nazwa wskazuje raczej, że melodia w te okolice została przyniesiona z Francji*.
Po czwarte: biorąc w ogóle pod uwagę, że Sygietyński miałby stworzyć tramblankę, należałoby się zastanowić nad możliwością introdukcji tej melodii i tańca do kultury wiejskiej. Co prawda sytuacje, że popularna melodia zadomawia się w kulturze lokalnej, jak najbardziej się zdarzają, a dawniej były zwyczajnie normą, jednak wyraźne wskazywanie we wspomnieniach z lat 50. XX w. na pochodzenie tramblanki z Opoczna, zapisanie jej nie później niż w 1952 r., powstanie w 1958 r. lokalnego zespołu pod tą nazwą i kilka innych faktów wskazują na odwrotny proces. „Odwrotny” znaczy, że Sygietyński wykorzystał opoczyńską melodię, a spopularyzowało ją „Mazowsze”. Warto bowiem zwrócić uwagę, że zarówno melodia, jak i taniec w formie niestylizowanej utrzymuje się na ograniczonym i geograficznie dość zwartym obszarze środkowej Polski, co niegdyś pewnie było bardziej widoczne. Na ograniczonym, mimo że melodia, jak już wspomniałem, była sztandarowym kawałkiem granym i pokazywanym przez „Mazowsze” na całym świecie. Stąd też znana jest w całej Polsce i przez Polonię w Stanach Zjednoczonych,
Brazylii, Wielkiej Brytanii, Rosji i wielu innych krajach, gdzie zespół koncertował. Proszę, zwróćcie uwagę na filmie – właśnie taka – stylizowana – wersja tańca rozpowszechniła się wśród zespołów pieśni i tańca (również w naszym kraju).
Po piąte: należy zwrócić uwagę, że polka-mazur czy też mazur-polka tańczone są w centralnej Polsce do kilku melodii i tramblanka nie jest też w okolicach Opoczna jedyną melodią wykorzystywaną do tego tańca. Mimo to taniec niestylizowany w okolicach Kielc, Szydłowca, Przysuchy i Opoczna choreotechnicznie różni się tylko drobiazgami. Natomiast wersje tańczone przez Polonusów, jak widzieliście, drastycznie odbiegają od wersji niestylizowanej. Dla porównania jeszcze polka-mazur
spod Wieniawy do innej melodii. Ostrożnie! Drugi przykład wbrew opisowi na powyższej stronie nie jest polką-mazur.
A teraz, jako że jak zwykle nazbyt się rozpisałem, podam, a w zasadzie przypomnę, podstawowy argument, który powinien wymazać całą dyskusję przypisującą autorstwo tramblanki Tadeuszowi Sygietyńskiemu. W poprzednim wpisie podałem najwcześniejszy udokumentowany rok zapisania lub napisania tej melodii i to w rozbudowanej wersji. Był to 1903, zatem berbeć Tadzio miał jakieś 6 lat i mimo mojej wielkiej wiary w ludzi, nie sądzę, żeby w tym wieku skomponował tramblankę.
Autorem jej, jak się okazuje, nie jest również Hans Ogris. Dzięki pomocy Wandy Leben, której w tym miejscu serdecznie dziękuję, okazało się, że urodził się w 1941 r., więc sporo po pierwszej udokumentowanej dacie zapisu. Powtarza się sytuacja z przypisywaniem mu autorstwa Alte Mazurki, gdy tymczasem jest on jej „wsobienosicielem” i wykonawcą. W społecznościach lokalnych autor wraz z upływem lat staje się zbiorowy.
Mimo tylu zbędnych słów, które tu wyprodukowałem, nadal pozostaje mi jednak niedosyt. Skąd się wzięła u nas ta polka-mazur pod francusko brzmiącą nazwą? Kilka godzin spędziłem na poszukiwaniach w źródłach francuskich, jednak nie natrafiłem na żaden trop. Widząc niezbyt tłumne uczestnictwo w zaproponowanym konkursie, nie mam odwagi zasugerować, aby ktoś poszperał i podzielił się tu z nami wynikami swoich poszukiwań.
Dziękuję jeszcze Joannie Strelnik za podsunięcie kilku sugestii dotyczących tematu artykułu, a także jej mężowi Stanisławowi i osobom z nimi grającymi, gdyż to jedni z niewielu muzykantów, którzy w ogóle zajmują się polkami-mazurami.
Pokontemplujcie niematerialność śladów (nie)zostawianych przez tańce.
Grzegorz Ajdacki
* Melodie trafiające do nas z Austrii przybierały raczej nazwy od tamtejszych regionów, jak np. popularne na południu Polski sztajerki, wskazujące na (prawdopodobne) pochodzenie ze Styrii (niem. Steiermark), albo znana na Kujawach odmiana polki-mazur zwana tyrolinką oczywiście od Tyrolu. Można jeszcze brać pod uwagę, że po wojnie nazwy wywodzące się z niemieckiego były bardzo niepoprawne politycznie, ale równie niepoprawny wydaje się pomysł, aby dać akurat tej melodii nazwę wskazującą na pochodzenie z „imperialistycznej” Francji.